wtorek, 30 grudnia 2014

Fit impreza

Odwieczny dylemat zdrowo żywiących się polega na tym, że na większości imprez nigdy nie mogą znaleźć dla siebie nic do przekąszenia.
Polskie stoły aż uginają się pod tonami jedzenia. Jedzenia niezdrowego, pełnego cholesterolu, pustych i zbędnych kalorii.
Prezentuję Wam kilka prostych przekąsek, które spokojnie mogą zagościć na sylwestrowym spotkaniu ze znajomymi.


1. Rzodkiewki z ziołowym serkiem typu Almette, Twój Smak, Turek.



Oczywiście na rzodkiewkach można położyć cokolwiek wedle uznania - pastę z makreli, inny serek typu almette, domowy twarożek ze szczypiorkiem...

2. Koreczki



Tutaj dowolność jest jeszcze większa, a kombinacji nie ma końca! Ja użyłam kurczaka w curry, sera typu feta, ananasa z puszki i czerwonej papryki. Świetnie sprawdzą się też ogórek kiszony/korniszony, oliwki, ser żółty o obniżonej zawartości tłuszczu, mozzarella... Cokolwiek co lubicie :). Fajne są także kombinacje deserowe z owoców!

3. Marchewkowe kąski z dipem tzatziki



Tzatziki to popularny sos w Grecji. Jogurt, który jest jego bazą jest dosyć tłusty, dlatego ja przygotowałam odchudzoną wersje sosu. Tzatziki sprawdza się w zasadzie do wszystkiego, ale najlepiej smakuję z daniami grillowanymi.

Tzatziki:
150g jogurtu 1,5-2%
0,5 ogórka szklarniowego (lub 2 świeże gruntowe)
2-3 ząbki czosnku
Pieprz, sól

Ogórka ścieramy na tarce o dużych oczkach. Odlewamy wodę i solimy. Zostawiamy na 10-15min. Czosnek przeciskamy przez praskę i dodajemy do jogurtu. Odlewamy wodę, która wytrąciła się z ogórków i dokładamy je do jogurtu. Mieszamy. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku. 


4. Roladki z szynki drobiowej



Mój zdecydowany faworyt! Przekąska idealna - lekka, smaczna, efektowna i szybka! Świetnie sprawdzi się na Wielkanocnym stole w zastępstwie szynki w galarecie ;).

Składniki:

Ogórek
Szynka drobiowa lub z indyka w plastrach
Szczypiorek
Rzodkiewki
Jogurt naturalny 1,5-2%
Pieprz ziołowy
Sól


Nadzienie: siekamy rzodkiewki, rozdrabniamy twaróg - mieszamy razem z jogurtem i doprawiamy solą i pieprzem do smaku.
Plasterki szynki smarujemy twarożkiem kładziemy pokrojonego w słupek ogórka i zwijamy roladkę. Na końcu przewiązujemy ją szczypiorkiem.



Do roladki można zamiast ogórka dać marchewkę czy szparagi - co kto woli. A twarożek można zrobić np. ze szczypiorkiem :).

7. Szpinakowe rollsy:


Składniki (na 5-6 naleśników - spokojnie wystarcza na zrobienie dwóch dużych talerzy rollsów):

1 szklanka szpinaku (może być mrożony)
ok. 100g dowolnej mąki (u mnie ryżowa)
2 jajka
1 szklanka mleka
sól, gałka muszkatołowa do smaku
1 łyżka oleju (u mnie kokosowy)

W rozdrabniaczu umieszczamy szpinak - miksujemy. Do rozdrobnionego szpinaku dodajemy 3-4 łyżki mleka i miksujemy aż do rozdrobnienia szpinaku. Wlewamy resztę mleka i miksujemy aż do pełnego połączenia. W misce umieszczamy jajka, przesianą mąkę, szpinak z mlekiem, olej oraz przyprawy. Mieszamy za pomocą trzepaczki, blendera lub miksera. Ciasto odstawiamy na jakieś 15min.
Na rozgrzaną patelnie wlewamy porcję ciasta i smażymy z obu stron.

Nadzienie:

Turek naturalny
200g wędzonego łososia

Szpinakowe naleśniki smarujemy serkiem Turek, układamy łososia i zawijamy. Przecinamy na drobniejsze części, przekuwamy wykałaczką - rollsy gotowe!





6. Tort arbuzowy (wg przepisu z Jedzenie, od którego nie przytyjesz)



Składniki:

1 duży arbuz
2 puszki mleka kokosowego (schłodzonego w lodówce przez 6 godzin)
1 Łyżka miodu
1 szklanka płatków migdałów
dowolne drobne owoce (truskawki, maliny, jagody, borówki itp.)

Bierzemy arbuza, odcinamy górę i dół. Następnie wykrawamy środek, prowadząc nóż wzdłuż ścianek arbuza, tak aby powstał nam cylinder z miąższu. Mleko kokosowe wrzucamy do miski i mieszamy mikserem z miodem do momentu aż masa stanie się puszysta. Odstawiamy na chwilę do lodówki.
Następnie pokrywamy cylinder z arbuza warstwą przygotowanej masy , układamy owoce.



Mój arbuz był mniejszy (wystarczyła 1 puszka mleka kokosowego) i niestety nie udało mi się go tak pięknie wydrążyć, ale smakował pysznie!


Smacznego! Czekam na Wasze propozycje fit przekąsek :).


środa, 10 grudnia 2014

W górę pierś!

Która z nas nie marzy o pięknym, kuszącym, jędrnym biuście? Nie widzę rąk w górze więc zakładam, że każda z nas o takim właśnie marzy ;). No tak, piersi to na pewno ten kobiecy atut, który cenimy najbardziej, dlatego warto o nie odpowiednio zadbać.

Na początku odchudzania zmagałam się z dylematem, przed którym staje wiele z nas: chciałam być szczuplejsza, ale tak, żeby mój biust na tym nie ucierpiał. Uprzedzając Wasze pytania: pytałam, czytałam i ku mojej rozpaczy okazało się, że nie istnieje taka możliwość.
Przekalkulowałam co nieco i doszłam do wniosku, że mimo wszystko warto przejść na dietę, zacząć ćwiczyć i zawalczyć o piękną figurę - bez względu na biust. 

Często jednak słyszę narzekanie: "eee no schudłabym, ale szkoda cycków". Czy naprawdę? Pierwszy lepszy przykład z tumblra:


Dziewczyny! Same odpowiedzcie sobie na pytanie: czy naprawdę ta dziewczyna lepiej prezentuje się na pierwszym zdjęciu, bo ma większy biust?! No chyba jednak nie...
Biust piękny jest wtedy gdy jest jędrny i kształtny, a niekoniecznie duży. Koniec i kropka. Czas, żebyśmy w to uwierzyły i zadbały nie o jego rozmiar, a zdrowie i jędrność.

Zanim jednak przejdziemy do ćwiczeń odpowiedzmy sobie na pytanie, dlaczego biust na diecie maleje i to najczęściej (o zgrozo!) w pierwszej kolejności?! No cóż, rozmiar naszych piersi zależy od proporcji gruczołów i tłuszczu. W momencie, gdy nasz biust zbudowany jest w większości z tkanki tłuszczowej wraz z jej redukcją biust również się zmniejszy. Reasumując: nie mamy na to wpływu i nie da się temu zapobiec, gdyż jeśli cierpimy na nadwagę, czy też wręcz otyłość, to właśnie tłuszcz jest głównym budulcem naszych piersi.

Warto zadbać, więc po prostu o dobrą kondycję naszych piersi - tak samo jak o resztę ciała.

Osobiście jeśli chodzi o klatkę piersiową preferuję ćwiczenia z poniższej grafiki:

Ćwiczenia wykonuję w 4 seriach po 20 powtórzeń.

Godny polecenia jest również 10min. trening z Mel B na biust i mięśnie pleców:

Pamiętajcie, żeby przed każdym treningiem dobrze się rozgrzać! Rozgrzewka powinna trwać min. 10min. A po ćwiczeniach pamiętajcie o rozciąganiu - również minimum 10min. - dzięki temu unikniecie kontuzji i być może również zakwasów :).

Oczywiście ćwiczenia nie wpłyną na rozmiar naszego biustu, a już na pewno go nie powiększą, jednak na pewno okażą się zbawienne dla jego ogólnej kondycji, ponieważ działają ujędrniająco.

Jako wspomagacze pieknych piersi możecie oczywiście pomyśleć o kremie ujędrniającym - pamiętajcie jednak, ze po 1) nie zastąpią one ćwiczeń, a po 2) żaden krem NIE powiększy piersi - może natomiast wspomóc ich jędrność, lekko wypełnić i poprawić kształt biustu.
Ostatnio sama postanowiłam wypróbować jeden z takich specyfików. Postawiłam na krem firmy Bielenda z serii Sexy Look.



Recenzja za czas jakiś, ponieważ dopiero zaczynam go stosować.


Na koniec jeszcze to co NAJWAŻNIEJSZE. Pamiętajcie, że najpiękniejsze piersi to zdrowe piersi! Nieważne czy duże czy małe - ZDROWE.
Wiele z nas myśli, że skoro jestem jeszcze młoda to problem raka piersi mnie nie dotyczy - to nieprawda. Rak piersi coraz częściej dotyka coraz młodsze kobiety, dlatego tak ważna jest profilaktyka.
Pamiętajcie o regularnym badaniu - czy to w domu czy u ginekologa (warto poprosić lekarza, żeby nauczył nas samo badania, ponieważ wiele z nas źle się do tego zabiera).
Poniżej mała ściąga jak badać się samej:

źródło: papilot.pl

Powodzenia w walce o piękne piersi!

niedziela, 7 grudnia 2014

"Żyj zdrowo i aktywnie z Anną Lewandowską" - moja opinia.

Książka Ani korciła mnie już od jakiegoś czasu, ale powiem szczerze, że z natury jestem raczej sceptycznie nastawiona do tego typu dzieł. Będąc w Empiku natrafiłam na małą obniżkę cen i to wpłynęło na moją decyzję o jej zakupie.Czy był udany? Dowiecie się z tego posta.


To co w pierwszej kolejności zwraca uwagę w książce to jej absolutnie fantastyczna oprawa graficzna (ukłony dla fotografów i grafików - istny majstersztyk!) i to jest jej ogromny plus, ponieważ nie od dziś wiadomo, że większość z nas lubi rzeczy ładne i przykuwające uwagę, prawda? Dlaczego książka miałaby być wyjątkiem? Oczywiście, że najważniejsza jest treść, ale ja również przyswaja się łatwiej, gdy jest zaserwowana w odpowiedni sposób.
Zanim ostatecznie przejdziemy do treści chciałabym jeszcze przez chwilę skupić się nad rozwiązaniami graficznymi, ponieważ książką jest skomponowana w bardzo ciekawy i przede wszystkim przejrzysty sposób: zróżnicowane czcionki, wyróżnienia, zmiany kolorów, tabelki - wszystko to, choć może brzmieć jak pozorny chaos, ułatwia przyswajanie przekazywanych treści, a przy tym sprawia, ze te wydają się atrakcyjniejsze.

Cała książka rozpoczyna się cytatem z Ani: "Moda to zjawisko, które przemija, a ja marzę, żeby ludzie żyjący zdrowo stali się większością w społeczeństwie. Na stałe." - przyznam szczerze, że hasła motywujące są dla mnie zazwyczaj banałem - nie działają na mnie, drażnią mnie i trąca lekką (hm...) obłudą. Jednak ta wypowiedź naprawdę mnie poruszyła - doceniam prostotę tego stwierdzenia i fakt odniesienia się do aktualnej szalonej fitmody. 


Przejdźmy do tego co najważniejsze, czyli treść. Nie będę owijała w bawełnę: Ania Ameryki nie odkrywa i powtarza oczywiste oczywistości. Jednak muszę przyznać, że kupuję sposób w jaki to robi oraz doceniam podpieranie się autorytetami (wiem, że to zabieg autopromocyjny - "jestem taką dziewczyną jak Wy i też nie wiem wszystkiego", ale ok - mimo wszystko doceniam).
Po Wstępie następuje cały szereg wyliczeń dlaczego warto żyć zdrowo, czyli to co wie każdy, a mimo to jakoś wielu nic sobie z tego nie robi - jesli powtórzenie tego sprawi, ze chociaż jedna osoba zmieni swoje życie to ok - powtarzajmy to w nieskończoność, dopóki przynosi efekty!

Ania radzi jak zacząć, co nam się przyda i jak się zmotywować. Przed przejściem do treści właściwych, autorka serwuje nam kilka ogólnych uwag na temat odchudzania. Ciekawym zabiegiem jest zamieszczenie w książce komentarzy z jej bloga - Ania wchodzi z nimi w polemikę.

Dalsza, właściwa, treść książki jest podzielona na trzy części - zgodnie z kolejnymi filarami zdrowia: "Jedzenie", "Równowaga wewnętrzna", "Sport". Z czego ta pierwsza zajmuję zdecydowania najobszerniejszą część (głównie ze względu na sporą ilość przepisów). Pokrótce omówię czego możecie się spodziewać po każdej z nich. 


Jedzenie -> 1. filar zdrowia
 
 
Ten rozdział autorka rozpoczyna od przypomnienia budowy układu trawiennego i jego podstawowych funkcji, aby następnie omówić składniki odżywcze niezbędne do poprawnego funkcjonowania naszego organizmu - jednocześnie wskazując gdzie znajdziemy ich najzdrowsze źródła.
Moim zdaniem na duży plus książki jest podrozdział dotyczący prawidłowego komponowania posiłków - ponownie jest to podstawowa wiedza, ale ponownie powtórzę, ze trzeba o tym mówić tak dużo, aż w końcu wszystkim wejdzie to w krew! Przydatne będą także kolejne podrodziały dotyczące indeksu glikemicznego (na którego punkcie, niektórzy ostatnio wariują) oraz czarna lista produktów żywnościowych, czyli czego unikać, aby być zdrowym i jak zastąpić szkodliwe produkty. 

W książce znajdziemy też sporo przepisów. Nie ukrywam, że po słynnym "power śniadaniu" trochę obawiałam się co zaproponuje autorka, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. W większości dań wykorzystuje tanie i powszechnie dostępne produkty, a przepisy są naprawdę ciekawe - na pewno z nich skorzystam. Jednak większość z nich jest znana z bloga więc nie trzeba kupować książki, żeby mieć do nich dostęp. Niemniej znajdziemy pełne dzienne jadłospisy, które co istotne, wykorzystują również produkty sezonowe.

Równowaga wewnętrzna -> 2. filar zdrowia


 I tutaj chciałabym powiedzieć: dobra robota! Byłam pewna, ze przeczytam, jakieś pseudo-głębokie wynurzenia a'la Paulo Coelho (czyli to czego poważnie nie znoszę), jednak zostałam mile zaskoczona. Mimo że rozdział jest króciutki i zwiera bardzo ogólne uwagi o tym jak stres wpływa na nasz organizm i jak sobie z nim radzić to, mimo wszystko doceniam, że Ania nie bawi się w psychologa i nie szuka złotej recepty na całe zło.

Sport -> 3. filar zdrowia

 
Wiadomo: 70% dieta, a 30% ćwiczenia - każda z nas kiedyś o tym słyszała i każda z nas wie, że te 30% to bardzo dużo to oczywiste, że samą dietą nie wiele wskóramy. Autorka po raz kolejny skupia się na ogólnych uwagach, na temat tego dlaczego warto ruszyć się z kanapy, co pod koniec książki robi się już nudne - ile można czytać takie oczywiste rzeczy? Mimo wszystko odpowiadam: do skutku
W tej części znajdziecie także zestawy treningów, niektóre już wypróbowałam i powiem szczerze, że mi osobiście odpowiadają. 
 
Pod koniec książki znajdziemy kilka uwag na temat biegania - jak zacząć, gdzie zacząć, dlaczego w ogóle zacząć. I tutaj moja drobna uwaga - nie bierzcie sobie do serca (zwłaszcza jeśli zaczynacie dopiero przygodę z treningami jakimikolwiek, a waszym calem utrata wagi) uwagi o trenowaniu na czczo - opinie specjalistów w tej dziedzinie są różne, jednak mimo wszystko lepiej zjeść lekkie śniadanie. Na początku swojej przygody z treningami próbowałam metody na czczo - nie chudłam, czułam się słaba i w rezultacie trening był mniej efektywny. Pamiętaj: żeby chudnąć trzeba jeść! Koniec kropka.



Podsumowując: nie uważam, żeby pieniądze, które przeznaczyłam na ową pozycje zostały wyrzucone w błoto. Mimo że, tak jak pisałam, jest to zbiór oczywistych oczywistości - wciąż uważam, że są to oczywiste oczywistości, które powinny być powtarzane dopóty dopóki większość społeczeństwa nie weźmie ich sobie do serca i nie zacznie wprowadzać w życie.
Ta książka to blog Lewandowskiej w pigułce - pięknie wydany album, który na pewno ucieszy nie jedno oko. 

Polecam w szczególności osobom początkującym, które nie wiedzą jak zacząć zmiany, a przeczesywanie czeluści internetów w poszukiwaniu złotych środków nie bardzo im się uśmiecha. Złotych środków nie ma, jednak książka Lewandowskiej dobrze sprawdzi się na początek. Jeśli jesteś zaawansowaną pasjonatką zdrowego trybu życia, która wie gdzie i czego szukać - daruj sobie ten zakup, bo nie dowiesz się niczego nowego.



sobota, 6 grudnia 2014

Niekoniecznie fit wishlista!


Czas na pierwszą notkę za cyklu grudniowego wyzwania :). Moja niekoniecznie fit wishlista! Może Św. Mikołaj się zainspiruje ;).

A tak na poważnie to miałam z tym zadaniem spory problem - prawda jest taka, że mimo iż jestem sporą gadżeciarą to jednak okazało się, że wcale nie tak łatwo jest stwierdzić co mogłoby mi się przydać ( parawad jest taka, ze chyba naprawdę wszystko mam). Poostanowiłam w takim razie postawić na rzeczy, które z jakiegoś powodu chciałabym mieć (nawet jeśli są to kolejne zbędne gadżety - w końcu prezenty nie muszą być zaraz praktyczne!) oraz na brakujące wyposażenie domowej siłowni.





1. Uwielbiam gry planszowe! Najchętniej pograłabym coś w stylu serii z Catanu, ale "Atak Zombie" i "Kolejka" również kuszą!
2. Mata do ćwiczeń (ma ktoś może tą ze Spokey? Jakieś opinie?)
3. Bajki Disneya - zawsze dobry prezent jak dla mnie! Trzeba tylko wybadać czego dokładnie nie mam, bo sukcesywnie uzupełniam swoją kolekcję!
4. Step (niekoniecznie reebok ;))
5. Bransoletka fitnessowa z biżuterii sportowej.
7. Ten konkretny model legginsów z Adidasa <3
8. Kettelbell.
9. Paleta do makijażu (bardzo podobają mi się te Sephorowe. Jakieś opinie?)
10. Ciepła bluza z jakimś fajnym napisem lub nadrukiem - fajnych bluz nigdy za wiele!

 A z takich mega ( i niestety drogich) marzeń to zdecydowanie GoPro HERO 3+ Silver Edition - już widzę co mogłabym zrobić z takim cudeńkiem!





A tak naprawdę to zawsze cieszę się nawet z najdrobniejszych rzeczy, które są dawane od serca. Sama najbardziej lubię moment kupowania prezentów dla najbliższych i choć święta nie są dla mnie już ta magiczne jak kiedyś to mimo wszystko lubię widzieć uśmiech na ich twarzach - to najlepszy prezent.

wtorek, 11 listopada 2014

Marchewk(l)ove

W ten świąteczny i (ostatni) wolny dzień naszła mnie ochota na coś słodkiego. Może dlatego, że zewsząd atakowały mnie rogale świętomarcińskie. Niestety na stanie nie miałam białego maku, żeby spróbować je choć troszkę odchudzić więc postanowiłam zrobić ciasto marchewkowe - pierwszy raz w życiu własnoręcznie.


 

 Wiadomo, że przepisów na ciasto marchewkowe jest całe mnóstwo. Opierając się na najprostszym rozwiązaniu podjęłam się próby odchudzenia tego przysmaku. 

Marchewkowe ciasto light

- ok. 400g marchwi 
- 2 łyżki mąki kukurydzianej
- 2 łyżki mąki ryżowej
- 2 łyżki płynnego miodu (lub syropu z agawy/klonowego)
- 50g bakalii (u mnie: rodzynki, orzechy laskowe, migdały, żurawina)
- 1,5 łyżki oliwy z oliwek (lub innego tłuszczu np. oleju kokoswego w wersji płynnej lub oleju rzepakowego czy słonecznikowego)
- 3 jajka
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- ok. 2-3cm świeżego imbiru
- odrobina imbiru w proszku
- odrobina cynamonu

Polewa:
- 1 waniliowy serek homogenizowany
- 0,5 łyżeczki żelatyny
- wiórki kokosowe

Do wysmarowania blaszki:
- odrobina oleju kokosowego/oliwy z oliwek/innego tłuszczu
- odrobina wiórków kokosowych (do obsypania blaszki zamiast bułki tartej)

Piekarnik rozgrzewamy do 180' (ja ustawiłam na góra-dół). Marchew dokładnie myjemy i ścieramy na tarce o drobnych oczkach. To samo robimy z imbirem. Białko oddzielamy od żółtka i ubijamy na sztywną pianą ze szczyptą soli. Do piany dodajemy żółtka, miód, oliwę i bardzo dokładnie mieszamy (najlepiej blenderem). Do startych wcześniej marchewek i imbiru dodajemy mąkę i masę z jajek. Dokładnie mieszamy. Do powstałej masy dodajemy proszek do pieczenia, cynamon, imbir w proszku i bakalie.
Ciasto przelewamy do blaszki nasmarowanej olejem kokosowym i wysypanej wiórkami kokosowymi. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 50-60min.

UWAGA! Moje ciasto wyszło płaskie, ponieważ (głupia ja!) nie dostosowałam proporcji do wielkości blaszki - proponuję użyć blaszki o średnicy max. 18cm (moja ma 24cm stąd taki naleśnik ;)).


Podczas gdy nasze ciasto dochodzi w piekarniku przygotowujemy polewę. W trzech łyżkach zimnej wody rozprowadzamy żelatynę. Podgrzewamy aż żelatyna całkowicie się rozpuści (nie doprowadzamy jej do wrzenia!). Studzimy rozpuszczoną żelatynę i łączymy z serkiem homogenizowanym. Wstawiamy na 10-15min do lodówki.


Ciasto wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do wystygnięcia na jakieś 15min (tak wiem, ze pachnie i ciężko się powstrzymać dlatego nie musicie czekać aż całkowicie wystygnie ;)). Po tym czasie nakładamy krem z serka i posypujemy wiórkami kokosowymi.


Teraz można je już pałaszować! Dodam, że mimo iż moje ciasto to grubszy marchewkowy naleśnik z piekarnika to możecie być pewni, że ten fakt absolutnie nie wpłynął na jego smak!


niedziela, 9 listopada 2014

Krem brokułowy z grzankami

Jesień w końcu nadeszła. Za oknem szarówa - zimno, mokro, wietrznie... Jednym słowem: nieprzyjemnie. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! To świetny okres na zupy :). Dzisiaj przedstawiam Wam prosty przepis na przepyszny krem brokułowy.


Składniki:

250g brokułów
2 łyżki serka typu Bieluch
2 średnie  ziemniaki 
ok. 2 szklanek bulionu warzywnego z kostki (ja używam ekologicznego - możecie go dostać np. w Rossmanie)
0,5 cebuli
odrobina oleju rzepakowego

średnia grahamka
dwa małe ząbki czosnku

Na patelni rozgrzać odrobinę oleju i zeszklić na nim cebulę i jeden ząbek czosnku. Ziemniaki pokroić w kosteczkę, a brokuły rozdzielić na różyczki. Przygotować bulion. Warzywa umieścić w garnku razem z podsmażoną wcześniej cebulką, zalać bulionem i gotować do miękkości. Następnie należy dodać serek i mieszać dokładnie aż się rozpuści. Zupę zmiksować blenderem  na gładko i doprawić do smaku (odrobinka pieprzu, ewentualnie soli morskiej).
Bułkę przekroić na pół i zapiec w tosterze lub piekarniku. Jeszcze ciepłe grzanki natrzeć przeciśniętym przez praskę ząbkiem czosnku wymieszanym z odrobiną soli.
Zupkę zagryzać grzankami czosnkowymi.

Po takiej zupie nie będą Wam straszne żadne jesienne przeziębienia :).
Smacznego!

niedziela, 26 października 2014

Czekoladowe placuszki z serkiem malinowym

I znowu dawno mnie nie było. Praca, studia, praktyki, wolontariaty... w zasadzie nie bywam w domu, albo bardzo rzadko i nie mam już czasu na bloga, niestety. Ale dziś jest niedziela, a jak niedziela to placuszki z "tego co w kuchni zastane"!





Tym razem postanowiłam zlepić placuszki z dodatkiem kakao, a jak kakao to oczywiście muszą być także maliny albo wiśnie. Wiśni nie miałam w żadnej postaci dlatego zdecydowałam się na domowy serek malinowy jako dodatek do placuszków i to był strzał w 10! Mam nadzieję, ze Wam będą smakowały tak samo jak mi i memu lubemu :).



Placuszki czekoladowe z serkiem malionowym (przepis na około 12 małych placuszków):


4 łyżki naturalnego serka homogenizowanego
2 jajka
2 czubate łyżki mąki ryżowej
2 łyżki kakao
2-3 łyżki jogurtu naturalnego
2 łyżeczki stewii w proszku
2 łyżeczki wiórków kokosowych

serek:
ok. 120g chudego twarogu
2 łyżki jogurtu naturalnego
mały słoiczek malin w syropie (lub maliny mrożone - wtedy trzeba dosłodzić np. stewią do smaku!)

do smażenia:
odrobiona oleju kokosowego


Serek homogenizowany, jajka, mąkę, kakao, jogurt, stewie i wiórki mieszamy na jednolitą masę (za pomocą blendera lub łyżki). Placuszki nakładamy na patelnię, na której wcześniej rozgrzaliśmy olej kokosowy, za pomocą łyżki - jedna czubata łyżka masy = jeden placuszek.
Twaróg wrzucamy do miski i blendujemu razem z jogurtem i malinami na jak najgładszą masę. UWAGA! Jeśli macie w domu maszynkę do mielenia warto taki twaróg przemielić 3-krotnie - będzie gładszy , a co za tym idzie po połączeniu z owocami będzie bardziej przypominał typowy serek homogenizowany :).
na gotowe placuszki nakładamy serek - gotowe!



Smacznego!

środa, 8 października 2014

Moja redukcja i 1. wizyta u dietetyka.


Od lutego, czyli od momentu kiedy zaczęłam ćwiczyć i zdrowiej się odżywiać, zgubiłam 8kg. Niestety w trakcie wakacji "odbiłam" aż 3kg, więc kiedy na grouponie natknęłam się na okazyjną ofertę skorzystania z usług dietetyka, nie zawahałam się nawet przez moment, mimo że moja aktualna waga nie przekracza granicy normy. Dziś leci trzeci dzień diety i myślę, że to już odpowiedni moment, żeby napisać Wam o niej kilka słów.

1.wizyta u dietetyka
Na początek napiszę Wam kilka słów na temat samej wizyty u dietetyka, ponieważ pojawiło się o nią sporo pytań.



Sam przebieg wizyty wyglądał dokładnie tak jak myślałam. Na początku dietetyczka wykonała pomiar składu ciała, ważenie i sprawdzenie obwodu pasa na wysokości pępka. Dzięki temu obliczyła dzienne zapotrzebowanie kaloryczne wymagane dla utrzymania mojej dotychczasowej wagi oraz zakres prawidłowej wagi.



Okazało się, że procentowo wszystko jest w normie, jednak poziom tkanki tłuszczowej uplusował się w górnych jej granicach.



Moje obecne zapotrzebowanie energetyczne wymagane do utrzymania aktualnej wagi wyniosło 2119kcal. Dietetyczka zaproponowała mi dietę redukcyjną (chciałaby schudnąć jeszcze ok. 8kg) – 5 posiłków dziennie po 1400kcal.



W dalszej części wizyty musiałam wypełnić tabelkę przedstawiającą mój przykładowy jadłospis (w tym przypadku chodziło o jadłospis z dnia poprzedniego) wraz z uwzględnieniem orientacyjnych godzin ich spożycia.



W tajemnicy powiem Wam, ze najadłam się trochę wstydu, bo pomyślałam „a może to ostatni raz!” i najadłam się różnych świństw – dietetyczka stwierdziła, że to częste przed pierwsza wizytą ;). Później przeprowadziła ze mną wywiad dotyczący stylu życia, preferencji kulinarnych, stanu zdrowia itd.
Na zakończenie wizyty otrzymałam motywujący magnes na lodówkę ;).

Zindywidualizowaną  dietę dostałam mailowo już na drugi dzień po wizycie, wraz z wszystkimi wytycznymi oraz poradami na temat posiłków poza domem.



Dieta
Moja dieta obejmuje 5 posiłków dziennie: śniadanie, 2. śniadanie, lunch, podwieczorek i obiadokolację. Posiłki rozkładają się +/- co 2,5 max. 4h.
Dieta jest zbilansowana, bogata w pełne ziarna, białko ( u mnie jest go trochę mniej ze względu na kamienie nerkowe), owoce i warzywa. 


Posiłki są łatwe w przygotowaniu, a większość obiadokolacji przygotowuję na dwa dni.
Poniedziałek przeżyłam całkiem zgrabnie. Nie czułam się znużona ani głodna. Wczoraj wieczorem poczułam lekkie zawroty głowy. Nie jestem jednak pewna czy są one związane z nową dietą czy może z migreną, która mnie męczy. Mam nadzieję, że jeśli z dietą to jest to stan przejściowy związany z przyzwyczajaniem się organizmu do nowego sposobu żywienia.
W diecie ważne są gramatury – dlatego musiałam zaprzyjaźnić się z wagą



Co jest dla mnie największym wyzwaniem? Musiałam przestawić się na tryb wieczornego przygotowywania posiłków, żeby całego dnia nie spędzać w kuchni i zaprzyjaźnić z lunchboxami (ich kolekcja ostatnio znacznie się powiększyła).


Piję ok. 2l płynów dziennie z naciskiem na wodę.
Obecna dieta jest rozpisana na dwa tygodnie – po tym czasie dostanę kolejną po wizycie kontrolnej. 
Posiłki na zdjęciach to przykładowe posiłki z mojej diety.


A to strażnik mojej diety, towarzysz przygotowywania posiłków i kontroler jakości <3